wtorek, 22 stycznia 2013

dzieci i ich rodzice

Wspomniałam że napiszę o dzieciach, to piszę. Denerwuje mnie jak patrzę na niektóre dzisiejsze matki. Nie wiem, może to ja jakaś dziwna jestem, może staroświecka, niemodna? Uważam bowiem, że do dziecka to trza jak do człowieka normalnego podchodzić. Trza pogadać, zainteresować się, pochwalić, czasem zganić. Bicie? co nam daje? mnie nic. Moje dzieci, to już stare są. Przepraszam nie przedstawiłam: Mateusz pierworodny, za chwilę skończy 19 lat i Marta- córka jedyna, jesienią mieć będzie17 latek. Jak toto małe było to i owszem klapsa dałam i nie raz nie dwa. Ale kiedyś tak siadłam i myślę "kurczę małe takie, i po co ja klapsnęłam? przecież to i tak nie pomaga". Przestałam klapsać. Wybrałam zdrowsze podejście, zająć czymś innym, zabawić, wytłumaczyć, pokazać. Wiecie, że działało lepiej. Mam koleżankę taka fajną, a ona ma czworo dzieci. Fajnie je wychowuje. Dwoje jest już dorosłych i samodzielnych dwoje jeszcze w domu. Jej taka dewiza, moja ulubiona "żeby zrozumieć i dogadać się z dzieckiem trzeba się zniżyć do jego poziomu" A moja własna dewiza to "miej szacunek do dziecka a ono Ci się odwzajemni" jakoś tak przez te lata uczyłam się i zniżać do ich poziomu i szanować. Pozwalałam im decydować o wyborze ubrań, zabawek a nawet kolorze ścian w pokoju. Wiadomo że dziecko potrzebuje "ram", nie można go zabrać do sklepu i "wybieraj" Ale ja wybrałam te na które mnie było stać a z nich dziecko wybierało coś dla siebie. Dało się? dało. Moja mama rzekła mi kiedyś, że strasznie rozpieszczamy dzieci, kupujemy im co chcą i na zbyt wiele pozwalamy. No miała na myśli, że sami dokonują tych wyborów, no i fakt zawsze po wypłacie szliśmy do sklepu z zabawkami i mogli wybrać po jednej zabawce. Wiadomo, że do pewnej kwoty, bo nam się nie przelewało wtedy. Droższe rzeczy kupowali sobie z urodzinowych pieniędzy. Tego babcia też nie rozumiała, była zdania, że powinnam kupić im jakieś ubrania. Ja byłam zdania, że kupowanie ubrań jest moim obowiązkiem a na lalkę Barbie za 150 zł mnie nie stać, więc to jedyna okazja, na upragnioną zabawkę. Wracając do dzisiejszych niektórych mamuś. Biją te dzieciaczki, wrzeszczą i szarpią na ulicy, sceny urządzają. I po co? Bo ze sobą sobie nie radzą? Bo leniwe? no chyba. A w domu, nie lepiej. Włączy taka telewizor, najlepszy zabawiacz dla malucha a sama siedzi z koleżanką albo w necie na FB gra w gierki. I jeszcze się wścieka, bo dzieciak co chwilę woła. A usiądź ty matko z tym maluchem i pobaw się z nim, poczytaj, pokaż mu coś ciekawego, zróbcie coś fajnego. Jak moje były małe, to lubiłam z nim coś porobić, teraz jak są duże to one lubią ze mną coś porobić. Razem sprzątamy, razem gotujemy. Lubimy sobie wyskoczyć we czwórkę na pizzę, lody, czy na basen. Marta zabiera tatę na łyżwy a Mateusz na rower, ze mną buszują po sklepach. Matki nastolatek oczekują od nich, że będą grzeczniutkie i posłuszne, a te się buntują i wycinają numery. Uważają, ze najlepsze są nakazy i zakazy. Ja mam kochane nastolatki, ale na to pracowałam przez całe ich życie. Dzieci lubią swobodę, ale oczekują od nas wskazania im właściwej drogi. Dziecko musi wiedzieć co mu wolno a co jest złe. No i "konsekwencja" Tak to moja przyjaciółka. Jeśli powiedziałam maluchowi, że nożyczki nie są do zabawy, bo można się skaleczyć, to koniec. Pamiętam jak połtoraroczny Mateusz znalazł długopis i biegał z nim. Niestety mama zabrała, bo niebezpieczne i chciałam zająć dziecko czymś innym. A ten w płacz i "daj, daj" Godzinę go zabawiałam a on ciągle do niego wracał i płakał. W końcu dał spokój, bo ja nie dawałam za wygraną. do dziś trudno mnie ugiąć. Choć dziś już nie chodzi o długopis czy nożyczki. Przypomniało mi się takie wydarzenie. Siedzę sobie z Mateuszem (lat 10) w przychodni w kolejce do chirurga. A było to zaraz po lekcjach i dziecko nie zdążyło mi nic opowiedzieć co w szkole. A że czas w kolejce się dłużył, dziecię postanowiło poopowiadać co nie co. No i mówi biedaczek że dostał jedynkę z matematyki (okropna nauczycielka, po jej zmianie było ok) A kobieta obok nas z synem w podobnym wieku wyskakuje do nas "no mów, mały mów, o wszystkich jedynkach. Przy ludziach mama ci nie wleje, a potem zapomni). Patrzę na nią, patrzy moje dziecię zdziwione, wielkimi oczami. Co ona od nas chce. Mateusz nagle wypala "mama mnie nie bije"  A ta do niego "akurat, poczekaj w domu" No wkurzyłam się już i mówię " u nas nie bije się dzieci a zwłaszcza za oceny, skoro dostał jedynkę, to moja wina i znaczy, że nie dość mu pomogłam w nauce". Szkoda, że nie możecie zobaczyć miny tek kobiety. Ale próbowała się odgryźć i odrzekła "też mi coś, nie bije dzieci" No niestety z dziećmi można się dogadać i żyć jak należy. Dziś mogę powiedzieć, że mam fajne dzieci. Mamy różne humory, różne nastroje, czasem się złościmy na siebie, czasem pokrzyczymy, ale zawsze potem jest lepiej. Syn pojedzie na zakupy, poodkurza, rozpali w kominku, a córka poprasuje, posprząta łazienkę, upiecze ciasteczka, zrobi gorące kakao. Usiądziemy i razem obejrzymy fajny film. Dzieci naprawdę są fajne, jak mają fajnych rodziców. Bądźmy więc fajni.
Rodzinna pizza. Niestety tata nie chciał się fotografować.



    Dobrej nocy

sobota, 19 stycznia 2013

Decoupage i pierożki...


 Śnieżek leży, mrozik trzyma czyli nadal panuje zima. zabrałam się za decupage i co mi wyszło? Całkiem nowy zegar i pudełko na chusteczki higieniczne. Szkoda tylko że nie zrobiłam zdjęcia zegara przed. Mam tylko w starej ramie Jakoś tak się zapędziłam, że... Oczywiście spodobało mi się i jadę dalej. Odnowie stare puszki na herbatę i takie tam inne szpargały.


Tak się źle czułam, jakoś tak grypowo, że poszłam do lekarza i mam L4 poprosiłam tylko o trzy dni plus sobota i niedziela daje pięć i będę jak nowa. Już mi nawet lepiej. We środę wracamy z pracy a tu niespodzianka. Moje dziecię to szesnastoletnie zagniotło ciasto i lepi pierożki z serem. Pyszniutkie były. Dobrze mieć dzieci, którym coś się chce. Co prawda starszemu chce się stanowczo mniej i częściej trzeba go popychać do działań, ale na młodszą nie należy narzekać. No ale o dzieciach może innym razem dokładniej opowiem.

Miłej soboty dla wszystkich 

poniedziałek, 7 stycznia 2013

kawałek zimy...

Spadło trochę śniegu, czy można nazwać to zimą? Nie wiem ale coś tam jest. Zamiast w pracy byłam dziś na szkoleniu. Tyle ważnych informacji na temat nowego programu na którym będę pracować a ja cały czas przysypiałam. Nie pomogło nawet wypicie trzech kaw. Na dodatek rano zmarzłam i cały dzień nie mogę się zagrzać. Piłam gorące jadłam gorące, w kominku napalone a ja naubierana ja furman :-) i ciągle mi zimno. A jeszcze bardziej zmarzłam jak córka oznajmiła, że zabiera tatę na łyżwy i pojechali. Fakt tata się opierał, nie bardzo chciał i musiałam chłopu wytłumaczyć, że powinien być dumny i cieszyć się, że szesnastoletnia córka mająca spore grono znajomych woła ojca na łyżwy i publicznie chce się z nim pokazać. Przecież dziś to rzadkość, nastolatka z rodzicami. My jednak mamy to szczęście, bo nasze latorośle lubią z nami wychodzić i nie wstydzą się przed znajomymi.
Takie tam troszkę zimowe, troszkę na rozgrzewkę
Nasz zalew (10 minut od domu leśną drogą)
A po spacerze:

   Gorąca czekolada:
1 litr mleka
1 litr wody
1/2 szklanki ciemnego kakao
1/2 szklanki cukru
1/4 szklanki mąki
laska wanilii
szczypta soli
Zagotować mleko z wanilią. Kakao, cukier i sól rozrobić z połową wody i dodać do gotującego się mleka. Mąkę rozrobić drugą połową zimnej wody i zaprawić nią nasz kakaowy napój. Zagotować i podawać z bitą śmietaną.

do tego jabłuszka pieczone w kominku:

Jabłka wydrążamy, w dołek dajemy łyżkę dobrego miodu lub domowej konfitury, zawijamy ściśle w folię aluminiową i pieczemy w kominku w popiele. Jeśli nie mamy kominka, to w piekarniku. Jak ktoś lubi to można też posypać cynamonem.
Po czymś takim mogę powiedzieć, że
Kolorowych snów !!!






piątek, 4 stycznia 2013

odkrycie...

Dziś prawdziwa wiosna. Niby nie przepadam za zima i mrozami, za dużo ubierania i marznę mam katar, parują mi okulary i te wszystkie inne rzeczy... Ale jak nie ma zimy to mi czegoś brakuje. Czuję taki niedosyt pór roku. Ha ha ha śmieszne, prawda? Tu niby lubię słońce i zieleń i kwiaty w ogródku a tu tęsknię za śniegiem, mrozem i całą panią Zimą. Właściwie to jak "dorosłam" do pewnego wieku to postrzegam świat inaczej. Nie wiem dlaczego tak jest ale widzę piękno wiosny i czuje jej zapach, widzę jesień i czuję zapach liści, lasu i grzybów w koszyku. Tak biała zima to jest to co lubię a lato to przesyt kolorów w owocach, warzywach i kwiatach. Czyżbym odkryła w sobie drugie dno, tą nieznaną mnie? Całkiem możliwe. Latam z pędzlem i maluję ściany, meble i jakieś drobiazgi. Kupno szlifierki sprawia mi więcej radości niż nowa bluzka. Dzieci mi dorosły do wielkości, która nie potrzebuje niańczenia i teraz możemy razem coś zdziałać. Syn (18) nie bardzo sprawdza się artystycznie i służy bardziej do podziwiania ale córka (16) ma wszystko co potrzebne duszy artystycznej :-) Począwszy od tego że pięknie rysuje, co wyszło na jaw jak miała 7 lat. Robi kartki, trochę biżuterii, nauczyła się szyć na maszynie i coś tam czasem uszyje. Ma swoja wizję pokoju i sama go sobie dekoruje. Robi też ze mną dekoracje do domu. Sprawdza się też w pieczeniu ciasteczek. Kiedyś wracam sobie z pracy do domku a tam na talerzach pyszni się około 60 muffinek w trzech smakach. Było to i miłe i zaskakujące, bo dziecię miało wtedy 14 lat. Najbardziej cieszy mnie fakt, że ona sama chce i sama wymyśla różności, które potem robimy razem lub osobno.

Na poprawę nastroju z powodu braku zimy i byle jakiej pogody rozpaliłam swą kanapę do czerwoności. W ogóle w te święta poleciałam w biel i czerwień. Czerwień pierwszy raz gościła w naszym domu.  Bo na początku miałam taki mały uraz do tego koloru. Niektóre z Was mogą pamiętać jak jakieś 20 lat temu czerwony opanował kuchnie prawie wszystkich pań. Do kogo nie poszłam, to w kuchni miski, miksery i wszystkie kuchenne dodatki były czerwone, okropne i plastikowe. W oknach biało-czerwona kratka i takaż na stole cerata, bardzo rzadko obrus. Ścierki też w ten deseń. Więc same rozumiecie, przyrzekłam sobie że u mnie tego koloru nie będzie. Będzie drewno, biel i trochę zieleni. Słowa dotrzymałam aż do świąt 2012. I to umiarkowanie, aby nie przesadzić


 Na dziś pozdrawiam serdecznie i życzę kolorowych snów.

czwartek, 3 stycznia 2013

Był marzec a jest styczeń. No tak zaniedbałam mój blog i mam nadzieje się poprawić.


Zima... tylko gdzie jest? Pada deszcz, wieje i jest paskudnie. W taką pogodę boli mnie wszystko i nic mi się nie chce. Wystrój domu ciągle jeszcze świąteczny i to poprawia mi nastrój. Tak codziennie obiecuję sobie ze wezmę się za szycie  i codziennie powtarzam "od jutra". Pieczołowicie zbieram ramki stare, nowe byle były ładne. I tak wszystkie dostaną nowe ubranka i zawisną na ścianie jako moja galeria. No tak zbieram ale ciągle brakuje mi czasu, żeby je zrobić na bóstwo. Ale coś udało mi się zrobić stare krzesło dostało nowe życie i teraz jest stolikiem pod lampkę. Zdarłam stare powłoki farb i pomalowałam akrylem, siedzisko wymaga całkowitej wymiany, ale że bardzo chciałam mieć ten stolik już na święta, więc wymianę go odłożyłam na wiosenne dni i tak go nie widać bo zasłania go lniane ubranko. Na "stoliku" miś wyszperany w Pepco. Fajny sklep, można tam trafić na naprawdę cudne rzeczy w stylu retro za naprawdę kilka złotych.






Kiedyś przytachałam starą lampkę moich rodziców. Ma jakieś 40 lat. Mama jej nie chciała, bo była stara, obdrapana i nie modna. Tata ileś lat temu wywiózł ją do babci na wieś. Babci było wszystko jedno i lampkę przywiozłam do siebie. Pierwotnie była zielona teraz wygląda tak i ładnie prezentuje się na mojej komodzie.  



I to właściwie na dziś już wszystko. Wszystkim życzę kolorowych snów.